HOMO VEGETUS, WEGETARIANIN, JAROSZ – CZYLI PARĘ SŁÓW O NAZEWNICTWIE
Śledząc toczące się w XXI wieku dyskusje około niespożywania mięsa i produktów pochodzenia odzwierzęcego, można chwilami odnieść mylne wrażenie, że wegetarianizm w jego różnych odmianach i formach wciąż jeszcze stanowi w kręgu kultury europejskiej swoiste novum, podyktowane współczesną – i być ...
Śledząc toczące się w XXI wieku dyskusje około niespożywania mięsa i produktów pochodzenia odzwierzęcego, można chwilami odnieść mylne wrażenie, że wegetarianizm w jego różnych odmianach i formach wciąż jeszcze stanowi w kręgu kultury europejskiej swoiste novum, podyktowane współczesną – i być może chwilową – modą. Tymczasem już sama nazwa wegetarianizm liczy sobie ponad 170 lat; funkcjonowała w Europie w obiegu
powszechnym jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku.
Być może nie każdy wie, że określenie wegetarianizm, wprowadzone oficjalnie najpierw do języka angielskiego w 1847 roku przez założycieli Brytyjskiego Towarzystwa Wegetariańskiego, pochodzi w prostej linii ze średniowiecznej łaciny. Słowo to zostało utworzone od łac. vegetare – ‘rosnąć, rozwijać się, kwitnąć’, zawierającego wspólny rdzeń z vegetus – ‘zdrowy, krzepki, świeży’, ale też ‘hoży, pełen życia’, a nawet ‘pełen entuzjazmu, ochoczy’. Stosowane powszechnie w łacinie średniowiecznej wyrażenie homo vegetus oznaczało osobę pełną werwy, wigoru, sił witalnych – nie tylko fizycznie, ale i umysłowo. Stąd też pierwotne, podstawowe znaczenie słowa wegetarianizm w XIX wieku odnosiło się przede wszystkim do zrównoważonego, higienicznego, prozdrowotnego sposobu życia – a w dalszej kolejności dopiero do diety bezmięsnej jako takiej.
Utworzone z łaciny przez członków Brytyjskiego Towarzystwa Wegetariańskiego angielskie słowo vegetarian, przez pierwszych parę lat stosowane niemal wyłącznie w literaturze tematycznej i fachowej, do końca pierwszej połowy XIX stulecia zostało skutecznie rozpropagowane w angielskim języku literackim – a stąd z czasem przedostało się do języka potocznego. Rolę nośnika spełniały coraz liczniejsze, masowe już przedruki dzieł poetów i dramaturgów romantycznych. Brytyjscy twórcy epoki romantyzmu, których – nawiasem mówiąc – popularność pisarska nierzadko dorównywała sławie obyczajowych skandalistów, często identyfikowali się z nową „modą żywieniową”.
Badacze języka polskiego nadal nie są w pełni zgodni co do tego, kiedy i w jakich okolicznościach słowo wegetarianizm przeniosło się na grunt polszczyzny. Jak podaje Słownik języka polskiego z 1919 roku, autorstwa zespołu redakcyjnego złożonego z trzech wybitnych polskich językoznawców międzywojnia: Jana Karłowicza, Adama Kryńskiego i Władysława Niedźwiedzkiego, jeszcze przed pierwszą wojną światową osobę jarosza nazywano także wegetarianinem oraz wegetarianistą. Pewne jest, że w dwudziestoleciu międzywojennym w polskiej prasie i literaturze tematycznej używano słów: wegetarianizm i jarstwo. Były one jednak stosowane wymiennie, bez takiego rozróżnienia semantycznego, jakie dziś znamy. Potwierdzeniem może być chociażby definicja zawarta w Słowniku wyrazów obcych z 1934 roku, w której słowo jarosz zostaje użyte w celu objaśnienia znaczenia wyrazu wegetarianin – a zatem jako synonim.
Dlaczego jednak polscy językoznawcy, chcąc przybliżyć wyrażenie jeszcze może obco brzmiące w uszach Polaka międzywojennego, dla ilustracji użyli pojęcia jarstwo? Ponieważ jest to słowo rdzennie rodzime, funkcjonujące w naszej mowie od czasów staropolskich. Prawie każdy, kto dziś usłyszy wyrażenie jar, skojarzy je sobie – całkowicie prawidłowo skądinąd – z ‘wąwozem, parowem’. Niektórym być może przyjdzie na myśl rzadko powtarzane już dzisiaj powiedzenie: „stary, ale jary” – i tutaj dochodzimy do interesującego nas kontekstu znaczeniowego. W średniowiecznej polszczyźnie, począwszy od XIV wieku, słowo: jar – jarz funkcjonowało w znaczeniu ‘młode warzywo, roślina tegoroczna, wiosenna i letnia’.
Jak czytamy u Aleksandra Brücknera w jego słynnym Słowniku etymologicznym języka polskiego z 1927 roku, wyrażenie jar, znaczące we wszystkich językach słowiańskich ‘zboże młode, tegoroczne, o okresie wzrostu zamykającym się w jednym roku’, tylko w języku polskim nabrało szerokiego, ogólnego znaczenia ‘warzywo jednoroczne, wzrastające na wiosnę i w lecie’. Dla pierwszych Słowian jar znaczyło to samo co rok; z czasem zaczęto mówić tak o wiośnie – porze rozpoczynającej w kalendarzu słowiańskim rok. Logika językowa wskazywała zatem, że to, co siane na wiosnę – na jarze – i nadające się do spożycia jeszcze w tym samym roku, to jarzyna. Nie chodziło zatem o jarzynę w obecnym rozumieniu ‘części jadalnej rośliny warzywnej’. Na marginesie, staropolskie warzywo to ‘jedzenie uwarzone’ – nasi przodkowie byli niesłychanie precyzyjni i klarowni w rozróżnianiu pojęć.
Nic dziwnego, że już od pierwszych wieków funkcjonowania naszej rodzimej mowy ten, kto je rośliny jare to jarosz, a jego dieta jest jarska. Jednak podany przez Brücknera źródłosłów odwołujący się do staropolskiego znaczenia ‘pierwsza pora roku, wiosna’, wprowadza do naszych rozważań ciekawy, nieco metaforyczny kontekst. I tu wracamy do powiedzenia: „stary, ale jary” – czyli młody. Przecież na wiosnę wszystko ożywa, budzi się do istnienia, wzrasta, rozkwita. Świat jest odnowiony i młody, pełen sił witalnych. Wielu z nas właśnie wiosną nabiera chęci do życia, wigoru, zapału – wraz z pierwszymi promieniami wiosennego słońca stajemy się radośniejsi i bardziej pozytywnie nastrojeni do otoczenia, wykazujemy też większą aktywność. To całkiem przyjemne – i sądzę, że niechybione – skojarzenie z dietą wegetariańską, zwłaszcza jeśli przywołać w pamięci wspomnianego już średniowiecznego homo vegetus – człowieka zdrowego, krzepkiego, świetnie rozwiniętego cieleśnie i umysłowo, pozostającego w doskonałej kondycji fizycznej i psychicznej.
I właśnie w tym kierunku rozwijała się myśl wegetariańska na ziemiach polskich w XIX i XX wieku. Były to czasy, gdy do głosu dochodziły poglądy scjentyczne, wedle których jedynie nauki przyrodnicze są zdolne dostarczyć uzasadnionej wiedzy na temat otaczającej nas rzeczywistości. Stąd też w dietetycznych debatach Europy tamtego okresu zdecydowanie większy nacisk kładziono na argumenty medyczne niż etyczne. Na ziemiach pozostającego podówczas pod zaborami państwa polskiego zaczęły pojawiać się głosy propagujące medycynę opartą na diecie bezmięsnej.
Można się z tym zgadzać lub nie – intrygującym spostrzeżeniem jest okoliczność, że wybitni lekarze przełomu XIX i XX wieku z jarstwem łączyli zdrowie nie tylko fizyczne, lecz także psychiczne i emocjonalne. Bardzo znana polska pani psycholog tamtego okresu, Józefa Joteyko, która do historii psychologii przeszła jako twórca pojęcia pedagogiki specjalnej, w pionierskiej książce Dziecięctwo jarskie sformułowała hipotezę, że dieta roślinna jest najodpowiedniejsza dla prawidłowego rozwoju dzieci. Żyjący w tym samym okresie jej kolega po fachu, lekarz Józef Drzewiecki, hobbystycznie pisujący medyczne przedmowy do słynnych elitarnych książek kucharskich Marii Czarnowskiej, opublikował pracę naukową, której już sam tytuł pokazuje kierunek polskiego jarstwa przełomu XIX i XX wieku: Jarstwo podstawą nowego życia w zdrowiu, piękności i szczęściu.
Nie sposób przy tej okazji nie wspomnieć o doktorze Apolinarym Tarnawskim, który wraz ze swą małżonką Romualdą wydawał książki kucharskie specjalizujące się wyłącznie w dietach bezmięsnych. Przepisy tam drukowane stanowiły zapis menu serwowanego w zakładzie przyrodoleczniczym, prowadzonym przez państwa Tarnawskich w Kosowie Huculskim. Ośrodek założony przez doktora Apolinarego funkcjonował w latach 1891-1939 i stanowił placówkę zbliżoną do tych, które dziś zwykliśmy nazywać sanatoriami – jednak naczelną zasadą była ta, że całokształt kuracji odbywał się bez użycia jakichkolwiek lekarstw.
Sielankowej atmosferze podkarpackiego dworku trochę przeciwstawiał się umieszczony nad głównym wejściem kategoryczny i bezkompromisowy w wymowie napis: „Władaj sobą” – maksyma zakładu państwa Tarnawskich. Panowanie nad ciałem – a jeszcze bardziej nad emocjami – kuracjusze mieli możliwość osiągnąć dzięki praktykowaniu regularnej gimnastyki, pracy w ogrodzie, hydroterapii w lodowatym wodospadzie, masażom i właśnie diecie jarskiej, opierającej się na produktach z sadów, grządek i winnic Romualdy i Apolinarego Tarnawskich. Ciekawostkę może stanowić fakt, że w ramach terapii kuracjusze mieli możliwość zażywania również takich atrakcji jak bieganie po rosie o świcie i kąpiele słoneczne na prywatnej plaży nudystów.
Trudno powiedzieć, czy właśnie dlatego, czy też z innych powodów, ale ośrodek ten bezsprzecznie miał renomę najsłynniejszego – obok Zakopanego – wczasowiska ówczesnych „celebrytów” polskich. W najwyższych kręgach aktorskich i literackich wręcz do dobrego tonu należało pojawiać się przynajmniej raz do roku na kuracji u państwa Tarnawskich. Częstymi gośćmi w Kosowie Huculskim były takie sławy jak Gabriela Zapolska, Maria Dąbrowska, Juliusz Osterwa, Melchior Wańkowicz czy Stanisław Dygat. Także wielcy politycy Polski okresu międzywojnia nader chętnie udawali się na te kuracje – prym wiódł tutaj czołowy przedstawiciel endecji Roman Dmowski. Ciekawe, że na zaordynowane przez pana Apolinarego masaże, hydroterapię i kąpiele słoneczne nieraz chadzali wspólnie zażarci oponenci politycznej sceny – a potem ramię w ramię zgodnie zasiadali obok siebie do stołów ponakrywanych jarskimi specjałami pani Romualdy. Czyżby wegetarianizm łagodził obyczaje i zażegnywał polityczne spory…?
Autorką tekstu jest Karolina Kalinowska ©